Ireneusz Bęc | Coquetterie
7 lutego - 23 marca 2025
Galeria Sztuki Współczesnej BWA SOKÓŁ
Wernisaż:
7 lutego 2025, godz. 18:00
Otwarcie wystawy: 7 lutego 2025 r.
Ireneusz Bęc – urodzony w 1959 roku. Absolwent Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych im. Antoniego Kenara w Zakopanem. Studiował na Wydziale Malarstwa Akademii Sztuk Pięknych im. Jana Matejki w Krakowie w pracowni prof. Jerzego Nowosielskiego. Doktor habilitowany nauk o sztukach pięknych. Nauczyciel rysunku i malarstwa w Państwowym Liceum Sztuk Plastycznych w Zakopanem. Autor około 30 wystaw indywidulanych i uczestnik 100 zbiorowych. Mieszka i tworzy w Krakowie i Kokuszce (gmina Piwniczna-Zdrój).
Anna Markowska "Obrazy na wietrze" - fragment
(...) Bęc – jako uczeń Jerzego Nowosielskiego na krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, studiujący w specyficznych dla duchowych poszukiwań latach 80. – został uformowany przez tradycję, w której malarstwo wyraża raczej to co niewidzialne, a przynajmniej z niewidzialnością się zmagające. Czasem to, co namalowane odnosiło się do czegoś konkretnie, np. do pustki po powojennych wysiedleniach, do napięć w krajobrazie jakie da się wyczuć w opustoszałych przestrzeniach, w których drobne ślady obecności zyskują rangę przeczuwanego dramatu. Najczęściej jednak drobne sugestie reprezentacji wymagały odpowiedzi w doświadczeniu widza, czekały na jego wyobraźnię i doświadczenia, by wybrzmieć. Obrazy Bęca są więc niewątpliwie medytacyjne, przez co rozumiem iż cierpliwie czekają na wyłanianie się świata, który sam artysta zaledwie przeczuwa i sugeruje, czekając na potwierdzenie jego istnienia u innej osoby. W czasie gdy Bęc studiował w Krakowie, tradycja modernizmu ciągle była bardzo ważna i rozumiana najczęściej w powiązaniu z metafizyką. Mistrzowi Nowosielskiemu zdarzało się malować obrazy abstrakcyjne, a gdy malował figuracje istotny był w nich skok metafizyczny, transcendencja. Malarstwo modernistyczne niosło etos prostoty i szlachetności, kluczowy w dekadzie lat 80., gdy – po stanie wojennym – artyści działali w opozycji do opresyjnego państwa. Transcendencja potrzebna była jako oręż sprzeciwu, duchowe wsparcie. Jednak lata 80. to czas buntu, w którym wypełnianie dokładnie dawnych procedur malarskich wydawało się nazbyt konformistyczne, a podążanie z kolei za popularnym wówczas ekspresyjnym ruchem „nowych dzikich” – zbyt proste i za mało osobiste. Bęc szukał subtelnych, intymnych nastrojów oraz drobnych zdziwień raczej w ciszy niż w zgiełku. Odrzucał też martyrologię, tak popularną w malarstwie lat 80., na rzecz epifanii. Znakomicie sam określił tę potrzebę, by przez malowanie nie stwarzać nowych, równoległych światów, ale raczej odsłaniać to co już jest, mówiąc: „Coś wyłazi i trzeba to zrealizować”[1]. A skoro „wyłazi”, skoro „coś już łazi”, „oko puszcza”[2] – to żaden skok ku temu co na górze nie był potrzebny. Duchowość stawała się więc immanentna, cielesno-materialna i zmysłowa, a świat przedstawiony zaskakiwał swoją nieredukowalną odmiennością, nie dającą się ograniczyć do sposobów użycia i wykorzystania. Gdy Bęc studiował na Akademii, nie było jeszcze osobistych komputerów i nikomu nie przychodziło chyba do głowy, że malarstwo będzie się już niedługo oglądać głównie na ekranie. Materialna obecność malarstwa, wyniesiona przez artystę z tych bezinternetowych lat 80., pozostaje dla niego ważna do dzisiaj. Być może właśnie materialności malarstwa pozostał Bęc najbardziej oddany, choć od dawna wierny jest też swej predylekcji do określonych kolorów. Obrazy artysty wykorzystują od dawna nie tylko wieloznaczność fioletu (i purpury), niekiedy z akcentem brudnej żółci, ale również – ambiwalencję niesfornej, lejącej się plamy, wymykającej się precyzji i dosadności rysunku. Plama już to przesłania, już to zastyga w przelewie i zmianie kształtu, niesforna i nie dająca się ujarzmić. Fiolet niejednokrotnie kłębi się, a nakładany kolejnymi warstwami staje się bliski czerni. To o takim ciemnym matowym tonie pisał chyba z innej okazji Wittgenstein (w Bemerkungen über die Farben), iż przypomina mu dźwięk kotłów[3]. Ale, bywa, iż fiolet rozpływa się i wsiąkając w biel płótna jaśnieje, stając się przejrzysty i tak lekki, iż niemal zwiastujący radość wiosennego bzu. Z kolei podłoże obrazów Bęca zmieniało się z czasem, nie zawsze poprzestając na galeryjnych wymogach schludnego towaru i kapitalistycznego marketingu. Szlachetność i solidność grubego lnu zmieniała się w biedę spranej bawełny, a idealnie, sztywno i gładko położony grunt wydawał się starzeć jak skóra, giąć w zmarszczkach i bolesnych zadrapaniach. Choć jednak wydawać by się mogło, iż w grę wchodzi tu impulsywność artysty, wspierana wewnętrznym przymusem (gdy malować trzeba niemal na wszystkim), to z tym rzekomym popędliwym nieposkromieniem ponawia się – nigdy nie zmierzająca do konkluzji – niezwykle racjonalna refleksja nad istotą malarstwa. Czy faktycznie pole obrazowe musi być prostokątem przypominającym okno, odwołując się tym samym do stosunkowo krótkiej tradycji? Deska, drewno, tektura, niezagruntowane płótno i nienaciągnięty, zwisający gdzieś z góry, w przestrzeni, niemal bezładnie kawał tkaniny – te różne podłoża zdają się pytać, co właściwie znaczy pokrywać coś kolorem i zmieniać swoiste, naturalne wybarwienie. Czy malując stwarza się światy czy jedynie wykonuje polichromię, kamuflując to, co pod spodem? Czy artysta sugeruje to, co pozostać musi nieodkryte czy raczej bezkompromisowo odsłania coś tak znaturalizowane, że wręcz niezauważalne? A może przyznaje się do własnej bezradności w obrazowaniu?
[1] Film Ireneusz Bęc – Artyści Galerii Olympia, https://www.youtube.com/watch?v=eQioMUk4Bnw (data dostępu: 7.01.2025).
[2] Ibidem.
[3] Andrew Lugg, Wittgenstein’s Remarks on Colour. A Commentary and Interpretation (London-New York: Anthem Press, 2021),107.
Całość tekstu dostępna w katalogu wystawy.
[1] Film Ireneusz Bęc – Artyści Galerii Olympia, https://www.youtube.com/watch?v=eQioMUk4Bnw (data dostępu: 7.01.2025).
[2] Ibidem.
[3] Andrew Lugg, Wittgenstein’s Remarks on Colour. A Commentary and Interpretation (London-New York: Anthem Press, 2021),107.
Całość tekstu dostępna w katalogu wystawy.